W tym roku nadarzyła się okazja, aby po raz pierwszy zrealizować swoje marzenia, czyli wybrać się w podróż. Początkowo plan był trochę inny, ale jak wiadomo życie toczy się po swojemu i ostatecznie droga poprowadziła nas do Stambułu.
Nasza trasa wiodła przez takie kraje jak: Słowacja, Ukraina, Rumunia, Mołdawia, ponownie Rumunia, Bułgaria, Turcja, ponownie Bułgaria, Serbia, Węgry, Słowacja i Polska.
Naszą relacje rozpoczynamy od...alkoholu.
Alkohol był dla nas, jak dobra kochanka, która towarzyszyła nam przez całą podróż.
Gospodarze u których nocowaliśmy, za każdym razem częstowali nas kielichem wódy, albo polewali nam literatkę bimbru...w sumie co kraj to obyczaj.
Apropos bimbru, ja swoją przygodę zapamiętam do końca życia. Napisze tylko tyle, że na drugi dzień czułem się...fatalnie.
Mieliśmy jeszcze taki zwyczaj, że w każdym kraju próbowaliśmy miejscowego piwa. I tak oto w naszym rankingu na najlepszy browar, zwyciężyło serbskie piwo "jeleń", natomiast najgorsze sikacze można kupić w Rumuni.
Piotrek prezentuje zwycięzce konkursu |
Skoro jesteśmy już przy gospodarzach, warto wspomnieć o niezwykłej gościnności. Zwłaszcza na Ukrainie, i Mołdawii. Ludzie mieszkający w tych krajach byli bardzo życzliwi, zapraszali nas do swojego domu. Szczególnie w mojej pamięci pozostanie mołdawska rodzina, która potraktowała nas jak własne dzieci.
Podróżując w ten sposób, można dowiedzieć się dużo ciekawych informacji m.in o sytuacji w danym kraju. Łatwo zaobserwować również pewne rodzinne obyczaje, często równie ciekawe.
Sytuacje w danych krajach były różne. Nas głównie interesowała droga...
Pisząc relacje z podróży po Ukrainie, nie można pominąć opisu stanu infrastruktury. Niewątpliwie jest to negatywna wizytówka tego kraju. Drogi są tragiczne, dziurawe niczym ser szwajcarski, co można zobaczyć na zdjęciu po prawej stronie.
Dodatkowo można jeszcze trafić na inne atrakcje, czyli od czasu do czasu kończył się asfalt i zaczynał ukraiński offroad.
Poza atrakcyjnymi szosami, czekały na nas jeszcze inne niespodzianki, w postaci...zamkniętych przejść granicznych...
Okazało się że od dwóch lat przejście jest nieczynne, czyli brawa dla tego kto robił reasearch.
Naruszenie strefy granicznej może skutkować poważna karą np: deportacja, lub grzywna.
My nie przejmując się pierdołami, chcieliśmy nielegalnie przekroczyć granice. Nasze argumenty w postaci 10$ oraz flaszki, ostatecznie nie przekonały pogranicznika i musieliśmy wracać do Ciret.
Perspektywa jazdy szutrową drogą w górach, nie uśmiechała się do nas. Rzekłbym byliśmy wku*. Więc postanowiliśmy, że...
w samochodzie, z bananem na gębie. |
Historia jest o tyle ciekawa, że kierowca początkowo deklarował, że jedzie tylko 5 km. Ostatecznie podrzucił nas do Ciret, czyli pi razy drzwi 140 km.
Również w Mołdawii, Bułgarii i Turcji korzystaliśmy z autostopu. da się?! da, nawet podróżując z rowerami. Łącznie przejechaliśmy 500 km.
Większość terenów na Mołdawii to pola uprawne. Dla nas oznaczało to tylko jedno: NUDY!!. Jak wieje nudą, a wiało, to wierzcie mi lub nie, jedzie się źle. Jak jedzie się źle, to wszystko Cię drażni, czyli masz humor jak kobieta przed okresem...
W takich chwilach warto mieć przy sobie mp3, żeby nie drażnić kompanów z którymi się podróżuje bo mogą nam np: zdrowo przypieprzyć. Więc zakładamy słuchawki, i delektujemy się dalszą jazdą.
Będąc w drodze nigdy nie wiadomo, co się spotka za następnym zakrętem.
My spotkaliśmy...księdza, stał przy głównej drodze, która prowadziła do Kiszyniowa.
Nic w tym nadzwyczajnego, w sumie każdy może stać przy drodze, gdyby nie fakt, że ten duchowny kazał nam powtarzać jakąś modlitwę, będąc w tym czasie w jakimś dziwnym transie.
Po tym zdarzeniu stwierdziłem, że nic mnie już nie zaskoczy....o tym jak bardzo się myliłem, przekonałem się parę dni później w Stambule...
w restauracji. |
Czasami do niektórych spraw, warto podejść filozoficznie, czyli powiedzieć sobie: srał to pies, raz się żyje.
Była godzina 19 - a my w Stambule, o tej porze przeważnie szukaliśmy noclegu. Tym razem los zafundował nam coś...niesamowitego. W poszukiwaniu miejsca na namiot, musieliśmy zawrócić. Tylko gdzie się rozbić?...padały różne propozycje: może stacja benzynowa, albo budowa, a jak nie...no to może meczet....
Wyczuciem jakim wykazał się Piotrek, było niesamowite. Gość ma zajebisty instynkt, skręcił w pierwszą lepszą uliczkę, dojechał do pierwszego domu i...tak poznaliśmy Mesuta.
Mesut zaprosił nas do siebie przedstawił nam swoją rodzinę, by po chwili zabrać nas do restauracji, wraz ze swoim przyjacielem Mustafą. To nie był koniec atrakcji, dołączył do nas Bułgar i nasi nowo poznani przyjaciele, wcielili się w role przewodników i do 3 00 rano zwiedzaliśmy miasto.
Przy okazji doświadczyliśmy tureckiej jazdy, czyli słynne "turkish trafic no problem".
Jazda na rowerze po takich molochach, jest bardzo uciążliwa. Duży ruch, wąskie uliczki, masa ludzi, która w każdej chwili może wskoczyć pod Twoje koło. Wiedzieliśmy że będzie to ciężki dzień, bo musieliśmy dojechać do kilku ważnych miejsc. Aby sobie życia nie utrudniać, i nie skończyć pod kołami pędzącego samochodu, korzystamy z...
Osobiście uważam, że w takich dużych miastach warto korzystać z komunikacji miejskiej. Nie jest to drogie rozwiązanie, a przynosi dużo korzyści, np: można w tym czasie podziwiać miejscowe księżniczki.
Większość podróżników już wcześniej przygotowuje się do swojej wyprawy. Tworzy trasę, oblicza, analizuje, sprawdza, ustala kilka wariantów np: A, B, a gdy oba zawiodą, to ma jeszcze G etc.
My mieliśmy cel, a później trasę. Dopiero w czasie podróży zaczęliśmy się zastanawiać, jak będziemy wracać do domu...Nie mieliśmy wariantu B, nie wspominając już o G, czyli byliśmy przygotowani niczym agent Johnny English w swoich kultowych filmach.
Kilka dni przed Stambułem doszliśmy do wniosku, że do Polski wrócimy: stopem, lub ostatecznie pociągiem. Na głównym dworcu kolejowym, uzyskaliśmy informacje, że pociąg jedzie do Sofii (oczywiście nie zabierają rowerów), a bilet kosztuje 60 euro. Taka cena, to 1/3 naszego całego budżetu więc rezygnujemy, i próbujemy skorzystać z autostopu. Los tym razem nie był łaskawy. Żaden Polak nie wracał do kraju, co więcej, w strefie przemysłowej mieli jakieś problemy z systemem, czy coś tam.
Postanowiliśmy poczekać jeden dzień i rozbiliśmy namiot za budynkiem logistyki. Mniej lub więcej w takim o to uroczym miejscu:
W sumie mieliśmy 5 noclegów na dziko, a jak na dziko, to najlepsze są na plaży...
Człowiek budzi się w nocy...widzi gwiazdy, słyszy szum morza, czuje magie otaczającego krajobrazu...
Wracając do naszego powrotu.
Wróciliśmy na dworzec kolejowy, ponownie zapytaliśmy o cenę biletu, i okazało się, że bilet kosztuje 60, ale lir tureckich. Dowiedzieliśmy się też, że do Edirne, czyli do granicy z Bułgarią jedzie autokar, natomiast później trzeba przesiąść się do pociągu, taki misz masz komunikacyjny. Cała zabawa miała rozpocząć się o godzinie 22, żeby się nie nudzić, my w tym czasie korzystaliśmy z okazji i piliśmy...
Wybierając tę opcje komunikacyjną, warto złożyć rowery, na tyle, na ile jest to możliwe. Dodatkowo trzeba te rowery czymś okleić. Najlepiej użyć do tego czarnych worków na śmieci, tak żeby z naszego dwu kołowca zrobił się bagaż podręczny, tylko po to, aby później nie płacić bakszyszu (w przypadku gdy nie wolno przewozić rowerów), lub gdy trzeba będzie dodatkowo zapłacić za bilet.
Na swojej życiowej drodze spotykamy różnych ludzi. Czasami ktoś nam może powiedzieć, że pojawiliśmy się w odpowiednim czasie, o odpowiedniej porze. Tak było z Jarkiem. Kolega z trójmiasta podróżował busem. Jechał przez Ukrainę, Rosję, Gruzję, Armenię, Azerbejdżan. W Turcji oddzielił się od swojej kompanii, i spotkał nas na dworcu w Stambule. Był dla nas bardzo pomocny. Zabrał część naszych bagaży, i pomógł przenieść je do autokaru.
W autokarze, poznaliśmy dwie urocze księżniczki z Serbii, długo rozmawialiśmy, jak się później okazało razem kontynuowaliśmy podróż do Belgradu...czyli koleje nie są takie złe.
Podróż nie zawsze jest szczęśliwa, o czym przekonała się trójka Amerykanów, która została okradziona w pociągu relacji Sofia - Belgrad. Zabrali im dwa rowery, dodatkowo na jednym z nich była torba na kierownicy, w której znajdował się aparat, wraz z kasą.
Przy okazji doświadczyliśmy tureckiej jazdy, czyli słynne "turkish trafic no problem".
nowo poznani przyjaciele ze Stambułu. |
Jazda na rowerze po takich molochach, jest bardzo uciążliwa. Duży ruch, wąskie uliczki, masa ludzi, która w każdej chwili może wskoczyć pod Twoje koło. Wiedzieliśmy że będzie to ciężki dzień, bo musieliśmy dojechać do kilku ważnych miejsc. Aby sobie życia nie utrudniać, i nie skończyć pod kołami pędzącego samochodu, korzystamy z...
w miejskiej kolejce |
Większość podróżników już wcześniej przygotowuje się do swojej wyprawy. Tworzy trasę, oblicza, analizuje, sprawdza, ustala kilka wariantów np: A, B, a gdy oba zawiodą, to ma jeszcze G etc.
My mieliśmy cel, a później trasę. Dopiero w czasie podróży zaczęliśmy się zastanawiać, jak będziemy wracać do domu...Nie mieliśmy wariantu B, nie wspominając już o G, czyli byliśmy przygotowani niczym agent Johnny English w swoich kultowych filmach.
Kilka dni przed Stambułem doszliśmy do wniosku, że do Polski wrócimy: stopem, lub ostatecznie pociągiem. Na głównym dworcu kolejowym, uzyskaliśmy informacje, że pociąg jedzie do Sofii (oczywiście nie zabierają rowerów), a bilet kosztuje 60 euro. Taka cena, to 1/3 naszego całego budżetu więc rezygnujemy, i próbujemy skorzystać z autostopu. Los tym razem nie był łaskawy. Żaden Polak nie wracał do kraju, co więcej, w strefie przemysłowej mieli jakieś problemy z systemem, czy coś tam.
Postanowiliśmy poczekać jeden dzień i rozbiliśmy namiot za budynkiem logistyki. Mniej lub więcej w takim o to uroczym miejscu:
jeden z niewielu noclegów na dziko |
Człowiek budzi się w nocy...widzi gwiazdy, słyszy szum morza, czuje magie otaczającego krajobrazu...
widok jaki nas przywitał o poranku |
Wracając do naszego powrotu.
Wróciliśmy na dworzec kolejowy, ponownie zapytaliśmy o cenę biletu, i okazało się, że bilet kosztuje 60, ale lir tureckich. Dowiedzieliśmy się też, że do Edirne, czyli do granicy z Bułgarią jedzie autokar, natomiast później trzeba przesiąść się do pociągu, taki misz masz komunikacyjny. Cała zabawa miała rozpocząć się o godzinie 22, żeby się nie nudzić, my w tym czasie korzystaliśmy z okazji i piliśmy...
soczki
Na swojej życiowej drodze spotykamy różnych ludzi. Czasami ktoś nam może powiedzieć, że pojawiliśmy się w odpowiednim czasie, o odpowiedniej porze. Tak było z Jarkiem. Kolega z trójmiasta podróżował busem. Jechał przez Ukrainę, Rosję, Gruzję, Armenię, Azerbejdżan. W Turcji oddzielił się od swojej kompanii, i spotkał nas na dworcu w Stambule. Był dla nas bardzo pomocny. Zabrał część naszych bagaży, i pomógł przenieść je do autokaru.
W autokarze, poznaliśmy dwie urocze księżniczki z Serbii, długo rozmawialiśmy, jak się później okazało razem kontynuowaliśmy podróż do Belgradu...czyli koleje nie są takie złe.
Podróż nie zawsze jest szczęśliwa, o czym przekonała się trójka Amerykanów, która została okradziona w pociągu relacji Sofia - Belgrad. Zabrali im dwa rowery, dodatkowo na jednym z nich była torba na kierownicy, w której znajdował się aparat, wraz z kasą.
Belgrad przywitał nas smutną wiadomością, to wtedy dowiedzieliśmy się o tej kradzieży. Później pożegnaliśmy się z dziewczynami, i ruszyliśmy do centrum.
Dla zwiedzających: Najlepiej miasto zwiedzać z miejscowymi, lub z wolontariuszami (w taki sposób Jarek zwiedził Stambuł) można samemu, polecam wczesną porę.
Stolica Serbii leży przy ujściu Sawy do Dunaju. My panoramę miasta podziwialiśmy z twierdzy Kalemegdan
Po zwiedzeniu miasta, obraliśmy kierunek północny. Przed nami Węgry. Z dedykacją dla Piotra, przygotowałem wyczerpujący opis tego kraju, bo wiem jak bardzo go lubi...:)
Opis:
i to by było na tyle w tym akapicie.
Wracając do spraw bardziej przyjemnych. Na sam koniec relacji zapraszam do obejrzenia księżniczek, które spotkaliśmy w czasie podróży.
Były też księżniczki weselne...
a także o urodzie cygańskiej...
i bałkańskiej...
To teraz czas na podsumowanie drodzy czytelnicy, tak żebyście wiedzieli, że jednak coś na tych rowerach przejechaliśmy...:)
W skrócie:
2735 km rowerem
500 km na stopa
1300 km pociągami
28 dni w podróży
Maksymalny dystans na dzień: 171 km
Maksymalna temperatura: 41 C
Maksymalna prędkość: 83,4 km/h ( Mamy rekord ! )to rekord Piotra.
Wracając do spraw bardziej przyjemnych. Na sam koniec relacji zapraszam do obejrzenia księżniczek, które spotkaliśmy w czasie podróży.
z cyklu: ukraińskie spojrzenia. |
a także o urodzie cygańskiej...
czy te oczy mogą kłamać?... |
i bałkańskiej...
2735 km rowerem
500 km na stopa
1300 km pociągami
28 dni w podróży
Maksymalny dystans na dzień: 171 km
Maksymalna temperatura: 41 C
Maksymalna prędkość: 83,4 km/h ( Mamy rekord ! )to rekord Piotra.
Ja sprowadzałem rower z górki, bo mama zabroniła mi szybko jeździć:D
Zapraszam do obejrzenia galerii: https://picasaweb.google.com/vanhelsingjaw/Turcja2012?authkey=Gv1sRgCLq-34TWtK2njwE#
Mapka wyprawy:
http://www.bikemap.net/route/1833653 - Dojazd do Stambułu
http://www.bikemap.net/route/1833657 - Powrót z Belgradu
a przy życiu utrzymywał nas...
THE END
wystąpili:
Piotr vel van
Seweryn vel el_Barca
Zacny opis!
OdpowiedzUsuńGiovanni z podróży rowerowych