niedziela, 31 maja 2015

W krainie Swanów. Część pierwsza - utwór pod tytułem Uszba

 Zapraszam do pierwszej części poświęconej tej intrygującej krainie. W dniu dzisiejszym jeden z filmików prezentujący utwór pod tytułem "Uszba" 

Krótkie wyjaśnienie: 
Uszba - jeden ze szczytów Kaukazu wysokiego. Nazywany przez niektórych Matterhornem Kaukazu wysokość 4710 m.n.p.m

sobota, 30 maja 2015

Nawigacja - czyli problem z mapami oraz wakacje nad Morzem Białym.

Autor po dłuższych przemyśleniach postanowił umieścić dwa teksty. Jeden dotyczy nawigacji bo trochę kilometrów już się zrobiło - 5000 km, drugi będzie o dalszej jeździe...

[Nawigacja]
Nawigacyjnie to sobie różnie radzimy. Używamy raczej starodawnych metod, choć pojęcie starodawny może być względne i nieco mylące, bo co miał powiedzieć taki Kolumb porównując jego urządzenia oraz metody do dzisiejszych. No więc my jednak jeździmy koszernie według pewnej nowomowy użytej kiedyś przez Przemka  albo na kartkę (czyt. mapę, kartkę). 
Jeżeli drogi czytelniku/czytelniczko przerażają Cię te terminy, to nic zawsze można kupić gps-a albo mapę. [na marginesie: wielu z sakwiarzy proponowało kupno owego cudu, które pokazuje drogę jednak cały czas na pierwszym  miejscu stawiam przygodę i spontaniczność. Druga sprawa wiąże się z bateriami oraz kosztem takiego cacka] Początkowo na kilka pierwszych państw, zabrałem starą mapę europejską taką , na której czerwone drogi to już w większości autostrady oraz Kosowo jeszcze jest serbskie. To nic, chodzi przecież o to żeby jechać w odpowiednim kierunku. Nas początkowo interesował południowy czasami południowo-wschodni. Kiedy mapa nam się skończyła o dziwo nie dojechaliśmy na krawędź świata, ale zamiast tego musieliśmy skorzystać ze stacji benzynowej. Jeżeli drogi czytelniku/czytelniczko pomyśleliście, że kupiliśmy mapę to przede wszystkim musicie wiedzieć!. Piniondze wydaje się na jedzenie. Mapę przecież można zrobić np. rysując strzałki albo pisząc odpowiednie miejscowości na kartce, banał. Zawsze można jechać bez, gdzieś zawsze się dojedzie. Co z tym kierunkiem? Oj to nic trudnego wystarczy spojrzeć na słońce, przecież zawsze wschodzi na wschodzie i zachodzi na zachodzie. W takiej Grecji słońce nie było już nam potrzebne, użyliśmy Morza egejskiego. Wystarczyło dojechać do linii brzegowej by następnie skręcić w lewo tzn. w stronę Turcji, nic trudnego. 
Przyszedł jednak czas, że chcieliśmy kupić sobie mapę. Bo Turcja ogromna po szerokości jak trzy nasze kraje więc mapa się przyda bo pewnie zeszyt byśmy stracili. W życiu jest taka zasada, że jeżeli czegoś bardzo się pragnie, to zazwyczaj się tego nie dostaje. Sprawdziliśmy mnóstwo stacji, korzystając przy okazji z darmowej herbaty. Mapy ani widu ani słychu. Dostaliśmy ulotkę z zaznaczonymi krajówkami. No nie oto nam chodziło, z krajówek nie chcieliśmy korzystać bo to raczej nudy. Później się dowiemy, że z mapą jest ciężko i raczej większość korzysta z krajówek ale to będzie później, już na gruzińskiej ziemi. Na razie musieliśmy sobie jakoś poradzić. z tym było różnie, ale zawsze z pomocą przychodzili miejscowi. W Turcji po raz pierwszy zobaczyłem, że pojęcie gps-u może mieć różne oblicza, przykładowo: Zatrzymuje się taki podróżnik w miejscowości X i pyta o drogę. Nagle okaże się, że dookoła nas jest pełno osób, zazwyczaj mężczyźni, którzy będą nam próbowali objaśnić dalszą drogę. Oczywiście po angielsku to nikt nie gada. To nic ktoś zawsze się znajdzie, ktoś kto ma znajomego gdzieś tam i ten ktoś dzwoni do swojego kumpla, tłumaczy w czym problem i oddaje słuchawkę. Podróżnik tłumaczy i tak to się kręci. 
Problem? no problem powiedzą Ci więc w drogę, ktoś zawsze pomoże, ktoś zawsze ma znajomego, który angielski zna.

piątek, 1 maja 2015

Zima - lato (relacja z trasy)


Wyjechaliśmy z Belgradu rano. Słońce było jeszcze w połowie drogi do południa, zrobiło się cieplej i od razu złapaliśmy wiatr w plecy. Ten, który nam wszyscy życzyli i, który wykrakał sobie Daniel, będąc jeszcze w Australii wracając do Polski na rowerze. Wiatr był z tych fajnych, bo wiał nam do Niś. Niś to takie większe miasto, leżące na południu Serbii, nie wyróżniające się zbytnio od innych tym, że ma rynek z kostki albo płytek wyłożony, no i oczywiście blokowiska jak to dawniej za żelazną kurtyną się budowało. Swoją drogą tych blokowisk było dużo. Był jeden długi podobny do tego z Gdańska, którego kiedyś pokazał mi Jarek, wtedy jeszcze myślałem, że dłuższego nie ma, i że to jedyny taki fajny beton, a tu jednak był dłuższy.  Z wrażenia nie mogłem się napatrzeć i nadziwić. Później przejechałem obok tej dziewczyny, która pisała sms-a, tak wschód był coraz bliżej.