Wyjechaliśmy z Belgradu rano. Słońce było jeszcze w połowie drogi do południa, zrobiło się cieplej i od razu złapaliśmy wiatr w plecy. Ten, który nam wszyscy życzyli i, który wykrakał sobie Daniel, będąc jeszcze w Australii wracając do Polski na rowerze. Wiatr był z tych fajnych, bo wiał nam do Niś. Niś to takie większe miasto, leżące na południu Serbii, nie wyróżniające się zbytnio od innych tym, że ma rynek z kostki albo płytek wyłożony, no i oczywiście blokowiska jak to dawniej za żelazną kurtyną się budowało. Swoją drogą tych blokowisk było dużo. Był jeden długi podobny do tego z Gdańska, którego kiedyś pokazał mi Jarek, wtedy jeszcze myślałem, że dłuższego nie ma, i że to jedyny taki fajny beton, a tu jednak był dłuższy. Z wrażenia nie mogłem się napatrzeć i nadziwić. Później przejechałem obok tej dziewczyny, która pisała sms-a, tak wschód był coraz bliżej.
Są miasta mające coś charakterystycznego albo czegoś nie posiadają np. rynku. Takie Użice to go nie mają i już. Byłem trzy lata temu. Wjechałem od wschodu i pojechałem za tabliczką "city center". Jechałem, jechałem i po dłuższej chwili zapytałem gdzie to całe centrum, no a wtedy starszy pan pokazał, że to tutaj. Nie uwierzyłem. Mój umysł się bronił, bo przecież tak nie powinno to wyglądać. Pomyślałem, że ten miły staruszek zwyczajnie się ze mnie nabija, Zapytałem taksówkarza, wskazał to samo miejsce. Były tam co prawda: sklepy, restauracje i te niektóre bajery, które rzekomo mają zdobić przestrzeń, ale częściej są przepłacane i zazwyczaj kiczowate albo co gorsze brzydkie. To wszytko mieli chociaż, rynkiem tego bym nie nazwał ot zwykłe uogólnienie. Jednak na środku stoi wielki betonowy, no właśnie nie wiem co i po co, ale stoi i oczywiście spełnia swoją funkcje, czyli szpeci. W każdym razie pokręciłem się i po chwili odjechałem w stronę gór. Oczy nie powinny długo oglądać takiej ilości brzydoty.
Za Niśiem odbiliśmy w stronę Ravny Dubrawa. Kierowaliśmy się do granicy bułgarskiej przez Svode dalej było Brod Rupije, Crna Trava. W tym regionie ludzie chyba dosłownie wzięli sobie do serca przekaz z biblii mówiący o nie budowaniu domu na piasku i postanowili wybudować domy na szczytach tutejszych gór.
Dzień wcześniej wymienialiśmy pieniądze, na ostatni dzień w Serbii. Tak jeszcze wtedy myśleliśmy, ale nie przeczuwaliśmy, że do Crnej będzie podjazd, bardzo długi. Z Niśa wyjechaliśmy spokojnie, bo granica miała być rzut beretem, ot tam za górką potem miniemy jezioro i będziemy w Bułgarii, nie byliśmy. Rzecz w tym, że nie mieliśmy też dinarów. Za Ravna Dubrava zdecydowaliśmy się rozbić. Miejsce z najwyższej półki, backpakerski majstersztyk z widokami na tutejsze pasmo. Świetna pogoda, o którą trudno o tej porze, ośnieżone szczyty i równa łąką, nic tylko się rozbijać. O kasie jeszcze nie myśleliśmy, błogo kontemplując tutejszą naturę. Przed południem byliśmy gotowi do wyjazdu. Początkowo droga prowadziła w dół i już wtedy przeczuwałem, że coś jest nie tak, że musi być podjazd...i był. Dochodziła 13 00, podjazd się nie kończył, przypomniałem sobie o kasie, mój brzuch też o tym co chwile przypomniał, Grześka nie pytałem. Nagle niczym oaza na pustyni zza zakrętu, nie drogi czytelniku/czytelniczko nie było tam stolika z jedzeniem, ale za to wyłoniła się rowerzystka i to nietuzinkowej urody, dziewczyna jeżdżąca dla tutejszego klubu. Nie wiem kto bardziej był zaskoczony Ona widząc takich dziwolągów, my widząc taką ładną dziewczynę na pustkowiu. Milica to taka nasza Maja Włoszczowska tyle, że regionalna tutejsza ludzie powiedzą, i ładna to przede wszystkim. Niestety nie znała angielskiego chociaż, kalambury już tak. Ja trochę po Serbsku potrafię, wystarczyło. Przynajmniej zrobiło się zabawnie. Wiem również, że na ostatnich zawodach była trzecia. Jej siostra też na rowerze, nie poznaliśmy. Może do Chin to wtedy w czwórkę byśmy jechali?, Ostatecznie kasę wymieniliśmy w spożywczaku.
Dalej do granicy minęliśmy jezioro Vlasnickie, malowniczo położone między pasmami górskimi. Zrobiło się ładnie i swojsko jak Beskidach tyle, że ze serbską Babią Górą. Założyłem słuchawki i włączyłem "Beskid" Andrzeja Wierzbickiego.
Granicę przekroczyliśmy w Srezimivovci, dalej przed Tranem odbiliśmy w prawo na Kostruinci, potem minęliśmy Gorną Melne i Dolną. Jeżeli drodzy czytelnicy nigdy nie słyszeliście tych nazw to nic, my również ich nie słyszeliśmy. Jechaliśmy do Kjustendil, fajną drogą po wyludnionych wioskach. Od czasu do czasu minął nas samochód, tu i ówdzie stały wozy cygańskie, w oddali pasły się konie, Kirgistan pomyślałem. Za Kjustendilem odbiliśmy na Bobosevo i główną drogą jechaliśmy do Blagoecgradu. Tą nazwę kiedyś już słyszałem. W Szkocji pracowałem z pewnym Bułgarem, który pochodził z tego miasta. Pamiętam jak M. opisywał je w samych superlatywach typu zajebiste etc. Jak będziesz to powinieneś zostać, miasto studenckie kontynuował. Wyobraziłem sobie Kraków, z rzeszą studentek, uwierzyłem. Wjechaliśmy, ujrzeliśmy blokowiska obok pasły się krowy. Takiego scenariuszu to sam Bajera by nie wymyślił. Nie zostaliśmy. Użice przy tym to Dubaj. Pojechaliśmy w stronę Bańskiej, bez rewelacji. Fajne szczyty i nic poza tym.
Granice przekroczyliśmy tego samego dnia. Pogranicznicy z wrażenia kiwali głowami. To znak, że już jesteśmy daleko od domu. Grecja od zawsze w mojej wyobraźni kojarzyła się z czasami antycznymi, piciem wina, sjestą, Morzem, z pomalowanymi na biało domami, oliwkami i oczywiście lenistwem.
To wszystko nas tutaj dopadło. Było Morze, mijaliśmy białe domy, ruiny z dawnych lat i oczywiście zawładnęło nami lenistwo. Nie sądzę aby ten sympatyczny leniwiec mógł nam dorównać. Zatrzymaliśmy się w Keramotii, małe miasteczko położone nad Morzem, piaszczysta plaża i zero turystów. Mieliśmy swoją knajpkę, do której chodziliśmy coś zjeść, swój sklep z piwem, miejsce na plaży. Kilka dni później popłynęliśmy na Thassos. Błogie lenistwo trwało w najlepsze. Moczenie dupy w morzu, leżenie na plaży, browary i problem żeby zrobić dziesięć kilometrów na rowerze. Zresztą rowerom też się udzieliło...Po paru dniach w ślimaczym tempie, ruszyliśmy dupy w stronę Turcji.
Dnia dwudziestego drugiego kwietnia wjechaliśmy do Turcji. Tym razem przekroczyliśmy również granicę mentalną.
|
Vlasnickie jezioro |
|
gdzieś na Bułgarii |
|
fot.Grzegorz |
|
wyspa tajemnic |
|
Thassos |
|
fot.Grzegorz |
|
fot.Grzegorz |
|
fot.Grzegorz |
|
drzewo oliwne, symbol Grecji |
|
fot. Grzegorz. |
|
fot.Grzegorz |
|
fot.Grzegorz |
|
fot.Grzegorz |
|
fot.Grzegorz |
|
fot.Grzegorz |
|
fot.Grzegorz |
|
fot.Grzegorz |
|
fot.Grzegorz |
|
pierwszy nocleg na ziemi Tureckiej |
|
fot.Grzegorz |
|
Omar fot.Grzegorz |
|
broń też zabraliśmy |
|
z dziadkiem Omara |
zajebiste
OdpowiedzUsuńPodziwiam !!!
OdpowiedzUsuńPrzepiękne zdjęcia, cudowna lektura, przygoda marzenie!! Tak trzymać, wszystkiego dobrego dla Was Panowie!!
OdpowiedzUsuń