czwartek, 16 kwietnia 2015

Oblicza Belgradu

Stolica Serbii podzielona jest na dwie główne części. Nowy oraz Stary Belgrad. W tym pierwszym są nowoczesne budynki, jest ich zaledwie kilka i próbują przysłonić to co wcześniej nachalnie nie rzucało się w oczy. Stare blokowiska, pamiętające czasy Tito. Odrapane ściany, zapuszczone trawniki, małe rudery wcisiniętę tu i ówdzie, jak gdyby ludzie mieli gdzieś zagospodarowanie terenu...
Widocznie mają, bo w oddali widzę pusty budynek nie zniszczony przez bomby, nie za grafitowany. Stoi dumnie i majestatycznie, odgrodzony przed wandalami, nie zniszczony. Lecz to kwestia czasu, który jest bezlitosny jak również urzędnicy, którzy nie wydali jeszcze pozwolenia, tłumaczy Katarina...
Katarina to ładna dziewczyna, będzie moją przewodniczką, poznaliśmy się trzy lata temu w Stambule.
Lepotica

Moja przewodniczka studiuje meteorologię i jak większość tutejszych chce wyjechać, tylko z tym również nie jest łatwo, bo Serbia nie jest w unii i pewnie długo nie będzie. Żeby jechać na saksy trzeba mieć paszport np. chorwacki albo bardzo dobrze się uczyć, tak jak jej siostra, której się udało.

Wracamy do Starego Belgradu. Tam znajduje się główne centrum, na którym jak zwykle rozmieszczone są sklepy, puby po obu stronach głównego deptaku.
Po niżej biegnie jeszcze kilka ulic, które prowadzą do twierdzy Kalemegdan. Stąd rozciąga się majestatyczny widok w stronę nowego Belgradu oraz na ujście Sawy do Dunaju.


Opuszczamy Kalemegdan i kierujemy się, którąś z bocznych uliczek do budynku Sztabu Generalnego. Dawniej stanowił architektoniczną perełkę byłej Jugosławii, z charakterystyczną fasadą z czerwonej cegły. W 1999 został zniszczony podczas nalotów przez NATO. Obecnie zamieniony na pomnik kultury, co oznacza, że nie można go zmodernizować chociaż, leży w świetnej okolicy. Zniszczenia przyciągają uwagę, ale tylko turystów, miejscowym przypomina to o przegranej wojnie. Chcieli by zmian...podobno pojawiło się kliku inwestorów - miliarderów. Jednym z nich jest Muhammad ibn Zaida - następca tronu Zjednoczonych Emiratów Arabskich.


Idziemy w stronę cerkwi świętego Sawy. Z zewnątrz prezentuje się okazale jednak w środku jest nie ukończona. Ściany surowe, przy jednej stoi rusztowanie. Brakuje pieniędzy, tłumaczy Katarina, a widok ten kojarzy mi się z całym Belgradem. Coś tam próbuje się wybudować, gdzieś tam stoją żurawie, w innym miejscu stoi sobie nie ukończony budynek, a wszystko to przecinają nie najlepszej jakości drogi wraz z dziurawymi chodnikami i wszędobylskimi śmieciami - na wszystko brakuje kasy...


zapalanie świeczek w różnych intencjach i ja zapaliłem...
Na jednej z ulic Katarina pokazuje mi billboard z futurystyczną wizją Belgradu, raczej nie możliwe i z rezygnacją rozkłada ramiona. Wracamy do centrum. Obowiązkowo po drodze wstępujemy na pljeskawicę.




****
Wieczorem najlepiej zaszyć się w knajpce, jednak nic z tego i z Grześkiem udajemy się na stadion Partizana.  Dzisiaj Partizan gra z FK Radnicki. Na stadion docieramy grubo 20 min po rozpoczęciu meczu. Szukamy kasy, nikt nie potrafi nam wytłumaczyć, gdzie to jest, więc idziemy za ludźmi. Okazuje się, że bilety sprzedają poza stadionem. Kasy wyglądem przypominają stare dworcowe budy z biletami. Kupujemy najtańsze, kosztują 200 dinarów czyli niecałe 2 euro i już wiemy gdzie wylądujemy,  Kontrola sprawdza torby, wyrzuca monety, zapalniczki i wszystkie małe przedmioty, którymi moglibyśmy rzucić w stronę płyty, 
Jesteśmy w środku, trafiliśmy do młyna. Na trybunach śpiewy. Kibice śpiewają o utraconym Kosowie, o swoim oddaniu dla klubu. Padają wyzwiska. Przyjezdni "robią dym", miejscowi próbują ich unieszkodliwić różnymi przedmiotami. Wojsko oraz policja szybko reagują. 
Mecz przebieganie zgoła inaczej niż to co dzieje się na trybunach. Partizan kontroluje grę ale nijak nie może przebić się przez szczelny mur postawiony przez gości, mamy piłkarskie szachy. Sędzia chyba widząc taką grę kończy 20 sekund przed regulaminowymi 45 minutami, gwizdy. Lecą monety i te wszystkie małe przedmioty, które kontrola przeoczyła....
Druga połowa, Partizan prowadzi grę, dominuje, pada bramka, kibice odpalają racę. Ktoś klepie Grześka po ramieniu, mnie częstują rakiją - święto. Oby wygrali... 
Mecz kończy się wynikiem 2:1, Opuszczamy stadion i obowiązkowo pljeskawica.
fot. Grzegorz

fot. Grzegorz

fot. Grzegorz


****
Siedzimy u Vuka w jego małym mieszkaniu. Małym to za mało powiedziane. W Polsce kawalerka przy tym to luksus. Pijemy piwo, później okaże się, że będzie tego sporo. Gospodarz wspomina stare czasy. Opowiada o ucieczce z Belgradu do Zdaru i późniejszym powrocie, na Kosowie kończy opowieść. Służył kilka miesięcy i nie rozumie ludzi, którzy chcą jechać na wojnę. Zapada cisza, taka z którą człowiek nie wie co zrobić, o co zapytać?. Człowiek się zastanawia czy nie rozdrapie ran albo czy przypadkiem nie otworzy nowych, więc milczeliśmy, choć pytań było sporo...V. zmienił temat, wytłumaczył nam jak zdobyć licencję na broń. Nie jest to wcale takie proste; najpierw trzeba przejść badania, psychiczne i fizyczne. Potem należy wypełnić plik papierów o grubości encyklopedii, następnie czekamy rok. Na co?, bóg jeden wie. Po tym wszystkim możemy kupić sobie broń i 50 naboi. 
Inna sytuacja to taka, kiedy dziedziczymy broń z dziada pradziada, wtedy płacimy tylko podatek od broni, albo jej nie rejestrujemy i wtedy kiedy poprosimy gospodarza, to gospodarz zasłoni okna...


Nazajutrz dostajemy zaproszenie na obiad od mamy Vuka. Na stole pojawia się rosół, drugie danie, kawa serbska, którą już kiedyś piłem oraz wino. Później tego samego dnia wypijemy dużo więcej niż wynosi dopuszczalna norma kierowania rowerem i przyjdzie nam jeździć po Belgradzie nocą, ale o tym dowiem się wieczorem jak również o fakcie ile trzeba zapłacić za takie atrakcje...Na szczęście gospodarz nam to wszystko wytłumaczył.


****
W supermarkecie: pracownicy rozkładają towar z prędkością światła, ktoś z kierowniczego działu kameruje. 



****









P.S przypominam o zakazie pobierania, kopiowania, udostępniania  naszych zdjęć. Jeżeli ktoś sobie życzy to proszę wysłać mejla. Autor.

2 komentarze:

  1. Relacja świetna, żywa, prawdziwa i z humorem - czytając niemal się jest tam z Wami... :) Wielkie, wielkie dzięki, że znajdujesz na nią czas!
    A zdjęcia - czy już mówiłam, że mistrzostwo? I to wcale nie jest kadzenie, to jest szczera i fachowa ;-) opinia. Naprawdę, "niech się robi" ich jak najwięcej, wspaniałe oko, Mistrzu, ręka i technika. :)
    A w ogóle - uściski i pozdrowienia, Chłopaki! (oraz oczywiście pozdrowienia dla Waszej Ozdoby i przewodniczki, Katariny ;-))

    OdpowiedzUsuń
  2. No kochani, za każdym razem jak czytam kolejne wpisy to moja wyobraźnia nie potrafi za Wami nadążyć... takk by się chciało być z Wami i pedałować, podziwiać świat, poznawać nowych ludzi i pokonywać napotykane przeszkody... Jesteście naprawdę "special edition" and limited;) Zdjęcia robią mega wrażenie, zresztą miałam okazję podziwiać Grześka pierwsze foty, jego pierwszy aparat noszony w plecaku;)... i już wtedy wiedziałam, że ma duszę fotografa, potrafi uchwycić to co "niewidzialne, nadaje zdjęciom magii... Wiatru we włosach, dużo słońca i sił...;* do następnego wpisu;*****

    OdpowiedzUsuń