poniedziałek, 13 lipca 2015

Treking na wysokim Kaukazie

Niestety wizowanie w Tiblisi strasznie się przedłużyło. Pan konsul był bardzo nie miły przez co straciliśmy tydzień podobnie jak kilku turystów. Nasze paszporty zostawiliśmy w ambasadzie i w między czasie, postanowiliśmy wybrać się w góry, wcześniej zostawiając większość rzeczy w hostelu. Do Kazbegi można dostać się marszrutką z Tibilis. Koszt to 10 lari i 3 godziny telepania się w izolatce. Pamiętam, że kiedyś takim jeździłem do szkoły, i wtedy takie telepanie było nadzwyczaj zabawne. Drzwi same się otwierały, śmierdziało spalinami, jeździło się za darmo, tyle, że do Andrychowa leci prosta droga natomiast, do Kazbegi zdecydowanie jest pod górę. Czasami bardzo wąsko, czasami brakuje asfaltu. Jednak kierowca nic sobie z tego nie robił i w najlepsze testował swoje umiejętności rajdowe...

Wcześniej gdzieś przed 14 00, siedzieliśmy w nagrzanej marszrutce, która powinna odjechać o 14 00 według kierowcy, ale On widocznie żył w innej strefie czasowej i odjechał 40 minut później. Nie byłem sfrustrowany tym faktem, ot wschód. Miałem kindla więc spokojnie czytałem, a Grzesiek od czasu do czasu rzucał kurwami też spokojnie, na co siedząca obok mnie Czeszka lekko się krzywiła. Po około 3 godzinach dojechaliśmy. Na miejscu okazało się, że miejscowość jest brzydka i jedyne miejsce, w które warto się udać to kościół położony 2200 m.n.p.m. Tak też zrobiliśmy, i poniżej świątyni rozbiliśmy namiot, obok trzech innych należących oczywiście do Polaków. Na drugi dzień zostawiliśmy nasze rzeczy w krzakach i z sympatyczną parą pojechaliśmy zrobić zakupy. Niestety nasi rodacy wracali do Tibilisi. Kiedy wróciliśmy, zabraliśmy nasze rzeczy i zostawiliśmy je na przechowanie w świątyni.
Na szlaku jak w Polskich Tatrach co chwilę słychać piękną Polszczyznę okraszoną kurwami i innymi epitetami mającymi różne zabarwienie. Postanowiliśmy pierwszego dnia jak większość turystów rzecz jasna z Polszy, wybrać się pod lodowiec, jeżeli tylko ścieżka będzie wydeptana. Na przełęczy zmieniliśmy zamiary i pewnym krokiem ruszyliśmy, na jeden z tutejszych szczytów usytuowanych po lewej stronie. W naszych górach wszystkie ścieżki zaznaczone są różnymi kolorami, w Gruzji natomiast, wszystkie ścieżki zaznaczone są tak samo tzn. są wydeptane i zazwyczaj jest to jedna trasa. Będąc już na szczycie chmury niczym kurtyna na scenie, odsłoniły głównego bohatera ukazując jego majestat.

Jednak przedstawienie trwało zaledwie kilka minut, po czym kurtyna opadła, a widzowie w liczbie dwóch, musieli się rozejść. Schodziliśmy granią w stronę lodowca, nagle pogoda gwałtownie się załamała więc wróciliśmy w stronę kościoła.
Drugiego dnia, ponownie zostawiliśmy rzeczy w dormitorium i udaliśmy się w stronę granicy z Rosją. Po przeforsowaniu rzeki, doszliśmy na szczyt wierzchołka, Było już późno. Ponownie pogoda spłatała nam figla i zafundowała prysznic. Wracając jeszcze raz przekroczyliśmy rzekę i już wiedzieliśmy, że przez dłuższy czas przyjdzie nam chodzić w mokrych butach. Wieczorem okupowaliśmy podobne miejsce. Jednak od dwóch dni nikt się nie rozkładał, ponownie odwiedziła nas burza natomiast, rano obudziły nas krowy i piękna pogoda. Przedpołudniem z Panią Anią i Panem Czarkiem (pozdrawiam) zeszliśmy do miasta  i wspólnie spędziliśmy czas, świetnie się bawiąc i słuchając niesamowitych relacji z życia tych dwojga.
W ostatnim dniu, razem z Panią Anią i jej znajomymi zjechaliśmy do Tibilisi, gdzie wieczorem uderzyliśmy już osobno na mecz Barcelony z Juventusem do jednego z tutejszych pubów.

klasztor Trinity położony około 2200 m.n.p.m
Nagle słońce zaszło przez większość dnia chmury zakryły niebo. My jednak nic sobie z tego nie robiąc ostro parliśmy do przodu. Mieliśmy szczęście, bo na szczycie po lewej chmury ufundowały nam niezły spektakl

Im wyżej byliśmy, robiło się coraz ciekawiej. Pogoda nie przeszkadzała, co jakiś czas słońce radośnie ogrzewało swoimi promieniami. Podejście na szczyt podobne do Ornaka, jednak tam ścieżka jest wytrawersowana, tutaj łoiliśmy prosto pod górę

Na szczycie odpoczynek i oczekiwanie aż kurtyna się podniesie. Trwało to może chwilę, ale główny bohater ukazał nam się w całym swoim majestacie. Jeszcze tego samego dnia miałem nadzieje na zdjęcia nocne. Tyle, że nic z tego, burza wszystko zniwelowała....

Jeszcze podziwiamy...za chwilę chmury przysłonią szczyt i pogoda się popsuje...

Zaczął padać deszcz więc musieliśmy wrócić w stronę naszego obozowiska

Przy okazji znaleźliśmy łopatę, którą prawdopodobnie zostawili Ci od utrzymania ścieżki w czaśnie zimy 

i jeszcze widok w stronę kościoła i za kilkadziesiąt minut byliśmy na dole....


Po weekendzie ponownie odwiedziliśmy Ambasadę irańską. Tym razem przyjął nas inny Pan konsul, który był sympatyczny na tyle, że rozkazał nam abyśmy przyszli następnego dnia. Nazajutrz przez 10 min literowałem moje imię, po czym w ambasadzie stwierdzili, że to zdecydowanie za trudne i wizie wpisali Soren, tak, że od dzisiaj jestem Soren i podróżuje z kolegą Grigorym. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz