piątek, 26 czerwca 2015

W krainie Swanów - część druga


Do Uszguli wiedzie długa droga, wijąca się pomiędzy tutejszymi szczytami Kaukazu wysokiego. Od Zugdidi liczy jakieś 180 km i przez większość czasu jedzie się pod górę. Po naszej lewej mamy pasmo Kodori natomiast, po prawej Egrisi i Swanteii. Droga od czasu do czasu zwęża się i tworzy majestatyczny kanion. Mijamy sporo wiosek, które nie są zaznaczone na naszej mapie. Zresztą mapa jest niezbyt dokładna. Dostaliśmy ją będąc jeszcze w Batumi w informacji turystycznej. Miejscowi pytani o drogę zawsze pokazują rękę do nieba, i faktycznie bo wioska położona jest 2200 m.n.p.m, i jest to najwyżej położona miejscowość w Europie.

Pięćdziesiąt kilometrów przed Mestią, zatrzymuje nas jeden z miejscowych i zaprasza do swojej restauracji.  Zostajemy. Niecałe pół godziny później dojedzie trójka motocyklistów z Łotwy - on the way of freedom. Potem poleje się cza cza, i na stole wyląduje mnóstwo miejscowych smakołyków. Lekko chwiejąc się, Łotysze odjechali w stronę Mestii. My jeszcze zostaliśmy i wieczorem nie mogliśmy wsiąść na nasze rowery, więc rozbiliśmy namiot obok restauracji.


Nazajutrz, po jednej z tych nocy, w której człowiekowi wydaje się tak jak by siedział na karuzeli, kontynuowaliśmy naszą dalszą drogę, płacąc wcześniej 25 lari za posiłek. Mój wewnętrzny głos podpowiadał, że coś jest nie tak...i faktycznie było... Po południu w opłakanym stanie dojechaliśmy do Mesti. Tam ponownie spotykamy motocyklistów i wymieniamy się wrażeniami. Pytaliśmy o policję, bo również byli zalani i informujemy ich, że zapłaciliśmy 25 lari za wszystko. Dostrzegam zaskoczenia na ich twarzach i pytam o co chodzi, więc tłumaczą. Wczoraj słysząc naszą historie, postanowili zrobić nam prezent i zapłacili za nas informując właściciela żeby nie brał od nas kasy. Właściciel miał to w dupie. Widocznie był przekonany, że już się nie spotkamy. Jednak los postanowił zadrwić sobie z niego. Razem z chłopakami jedziemy do gesthouse. Okazuje się, że szefem jest siostra nieuczciwego właściciela, o czym wiedzieli tylko Łotysze. Jeden z nich opowiedział całą historię. Dostrzegłem zakłopotanie na jej twarzy. Zadzwoniła do swojego brata. Po chwili oznajmiła, że możemy spać za darmo i zaprasza nas na kolacje.  


Siedzimy w starej kuchni z około XII wieku. Ściany z kamienia, nisko zawieszony sufit, małe okna. W kącie stoi piec - koza. Wydobywający się z niego dym tworzy niesamowity klimat. Klimat przyprawiony cza czą, winem i smacznym tradycyjnym jedzeniem. Cofamy się w czasie, słuchając historii opowiadanych przez jednego z mieszkańców. Niestety nasz rosyjski to poziom, który nazywamy ciut - ciut. Na szczęście z pomocą przychodzi jeden z motocyklistów, tłumacząc wszystko na angielski albo ciut - ciut na Polski. Później dowiedzieliśmy się, że nie legalnie razem z kilkoma Polakami przemycał samochody na wschód, stąd ta znajomość. W czasie toastów, jeden z biesiadników wygłasza niezbyt pochlebne zdania na temat Polski. Postanawiamy nie pić, sytuacja trochę się zaostrzyła. Wszystko załagodził tamada. Tamada to osoba, która prowadzi suprę. Od początku do końca. Dobry tamada nie pozwoli aby goście sobie skoczyli do gardła, albo zalali się w trupa. Przeważnie dyktuje tempo picia i to on ustala kto w danej chwili wygłasza toast. Postanowiłem jednak nie pić, wtedy kiedy On będzie wygłaszał przemowę. Po jakimś czasie wyszedł. Atmosfera się rozluźniła...
Supra to dla Gruzinów uczta, sięgająca zamierzchłych czasów. My powiemy biesiada, jednak sporo się różni od naszej tak zwanej posiadówki. Przeważnie odbywa się w gronie rodziny albo wioski. W czasie uczty dużo się rozmawia. Tematy są różne, ale przeważnie jest to polityka, religia i życie rodzinne. Gruzini mówią: "Nie ma uczty bez toastów, a toastów bez tamady".
Jednym z ładniejszych toastów jest ten o drzewach, które rosną, a z których powstaną później nasze trumny. Bardzo ładny. 

zmęczenie dopada każdego, nawet Tamade.


Na drugi dzień meldujemy się w Uszguli. Przez 16 kilometrów towarzyszyły nam płyty betonowe. Potem wraz z wyjechaniem na przełęcz te płyty się skończyły i mieliśmy of road. W połowie drogi spotykamy trójkę Polaków, którzy wpadli na chwile, jak nam wytłumaczyli. 
 Samo Uszguli wcisiniętę jest pomiędzy najwyższe szczyty Kaukazu. Położona w malowniczej dolinie przez którą przepływa rzeka, a obok, której położona jest droga nazwana cześć Królowej Tamar.
Głównie ukształtowanie sprawiło, że przez wieki cała kraina była zamknięta dla cudzoziemców. Szacuje się, że Swanowie osiedlili się gdzieś okolo 4000 lat temu i to za sprawą gór nikt sobie nie mógł ich podporządkować. Charakterystycznym symbolem tego regionu są wieże z kamienia przez miejscowych nazywane "koszkami". Często ulokowane przy gospodarstwie. Wąskie wejście oraz okna, które są ulokowane na samym szczycie świadczyły o ich niedostępności oraz o trudnościach jakie spotykały najeźdźców podczas oblężenia. W czasie zagrożenia rodziny chowały się do środka z całym swoim dobytkiem, przenosząc wszystko na kolejne piętra. O porywczości tubylców ostrzegali nas Gruzini z innych regionów twierdząc, że nic się nie zmienili. Jednak po przyjeździe odkryliśmy, że są to raczej obiegowe opinie i nikt nas nie zaczepiał, o czym kilkakrotnie nas przestrzegano. Dzisiaj Swanowie postawili na turystykę i słusznie bo region jest piękny i ze swoimi wieżami tworzy nie powtarzalny klimat.  

Uszguli

Z Uszguli mieliśmy jechać do Lentekhi. Jednak droga na przełęczy jest zamknięta i nie było możliwości żeby przepchać rower. Tym razem postanawiamy wrócić do Zugdidi i wsiąść do pociągu jadącego do Tibilisi. Koszt z rowerem to jakieś 15 lari czyli na nasze niecałe 30 zł. Tanio, nie widziałem sensu żeby pchać się na główną drogę i męczyć przez 4 dni ponieważ, do pokonania było 400 km. O północy pociąg zatrzymał się na głównej stacji w stolicy i noc spędziliśmy na ławce w parku. 

[sen]
Byłem w domu. Mama zadowolona lecz znajomi pytali dlaczego wróciłem, nie wiedziałem...

Obudziłem się wcześnie rano. Kolega jeszcze spał. Podeszła kobieta, która biegała po parku i zapytała czy jesteśmy z Ukrainy i czy nie potrzebujemy pomocy. Odpowiedziałem, że dziękuje i że jesteśmy Polakami. Popatrzyła dziwnie i odeszła.

[z rozmów z miejscowymi]
- Młodzi: nienawidzą Rosji. Zabrali Abchazję i Osetią przeważnie dodają fuck Russia. 
- większość: Putin zabił Kaczyńskiego. 
- lubią Polskę i trochę nam zazdroszczą, że my podróżujemy, a oni nie mają takich możliwości. To  z reguły młodzi. 
- starsi jeszcze wspominają  o Związku Radzieckim albo niektórzy wychwalają Stalina 
- Poljacy my bracia, napijmy się i przeważnie idą do domu po wódkę. ( po jakimś czasie znielubiłem) 


Od momentu przekroczenia granicy  czuliśmy się jak dzieciaki zamknięte na noc w supermarkecie. Po Goderdzi pass, wiedzieliśmy, że wcześniej czy później odłożymy rowery na bok i pieszo wybierzemy się w góry....
Więcej w następnym wpisie.

widoki z rana




w środku "koszki"

jeden z Łotyszy i miejscowy

najstarszy rodem




do robienia cza czy

Mestia

Uszba

 Kilka ujęć z Uszguli:





W drodze do Zugdidi


3 komentarze:

  1. Jesteście niesamowici, zazdroszczę z całego serca !

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie zazdrościć, tylko pakować się i na rowery albo autostop. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Teksty są coraz lepsze, ten się czytało bardzo dobrze :)
    A zdjęcia oczywiście fajne, klimatyczne.

    OdpowiedzUsuń